Helena Urbańczyk
Stanisława Żak (z d. Charchan) pochodzi ze wsi Czyszki (pow. Stary Sambor, woj. lwowskie). Jest córką Michała Charchana oraz Anny Charchan (z d. Szydłowskiej).

W roku 1949, mając pięć lat, wraz z matką, babcią Katarzyną Szydłowską oraz dwuletnim bratem Janem została wysiedlona na Syberię. Wcześniej wysiedlono jej ojca Michała. Jako „wróg narodu” skazany został przez sąd wojskowy na dziesięć lat robót w łagrze, a jesienią 1947 roku zesłany został w rejon Archangielska (?).

Powojenne wysiedlenie rodzin polskich z dawnych terenów Rzeczpospolitej związane było, według relacji pani Stanisławy, z potrzebą zagospodarowania przez władze sowieckie majątków przekształcanych potem na kołchozy. Istotnym powodem miała być również konieczność etnicznej unifikacji terenów przygranicznych.
Wieś Czyszki do momentu wysiedleń była miejscowością polsko-ukraińską. Wielowiekowe sąsiedztwo rzymskich i greckich katolików sprzyjało zakładaniu rodzin mieszanych. Polacy i Ukraińcy świętowali wspólnie święta i zakładali rodziny niezależnie od kolejnych zawirowań geopolitycznych. Siostra Michała Charchana również wyszła za Ukraińca. W dniu aresztowania gościła u siebie Stanisławę na wigilii obchodzonej zgodnie z kalendarzem juliańskim właśnie 6 stycznia – 1949 roku. Aresztowana przez uzbrojonych mundurowych dziewczynka została odwieziona do domu rodzinnego, gdzie matka i babcia pakowały już kufry. Mundurowy doradził im: „Przed wami ciężka droga, zimno. Bierzcie to, co dzieciom będzie potrzebne”.
Rodzina posadzona została na przygotowane sanie, za którymi pobiegł zostawiony w obejściu pies Lord. Obraz zastrzelenia psa przez Rosjanina był dla małej Stanisławy pierwszą zapowiedzią grozy.
Na przełomie stycznia i lutego Charchanowie wraz z innymi Polakami zostali wywiezieni 10 tys. kilometrów od rodzinnych stron. Podróż trwała około pięciu lub sześciu tygodni. Jak wspomina Stanisława Żak, pociąg poruszał się bocznymi torami z dala od osad ludzkich. Zatrzymywał się również na bocznicach, a w czasie postoju nie można było wysiąść z wagonu.
Więźniowie codziennie otrzymywali racje żywnościowe. W pamięci dziecka, którym była wówczas Stanisława Żak, zachował się kolejny obraz śmierci, pozornie trywialny, stanowiący jednak poetycką emanację odczuć pięcioletniej dziewczynki. Obraz ten związany jest z podawaną w drodze zupą rybną, którą tradycyjnie gotowano na całych, niewielkich rybach zwanych kilkami: „I te ryby, pływając w tej wodzie, patrzyły na człowieka, ugotowane, tymi oczyma. To są właśnie takie obrazy, które zostają małemu dziecku i to są przeważnie obrazy strachu. Stąd potem ma się wrażenie, że to wszystko było straszne – a było”.
Z początkiem marca transport dotarł do Chabarowska nad rzeką Amur. Stanisława Żak wspomina, że po wielu tygodniach jazdy w ciemnym, ciasnym wagonie (jeden wagon zajmowało ok. trzydziestu osób), po wyjściu z pociągu ludzie byli zagubieni, co więcej – zapominali jak się chodzi. Według relacji wywiezieni w tym czasie mieli status „przesiedlonych na specjalnych prawach”, co w praktyce oznaczało, że nie posiadali żadnych praw obywatelskich. Pozbawieni dokumentów skierowani zostali do kolejnego punktu rozdzielczego.

Styczniowa zima w Chabarowsku 1949 roku była surowa jak co roku w tej części kontynentu. Anna i Katarzyna posadziły dzieci na kufry i ciągnęły je śnieżnym korytarzem udeptanym w wysokich nasypach. Wraz z innymi deportowanymi rodzina Charchanów została ulokowana w barakach. Przytaczając wspomnienia mamy, Stanisława zwraca uwagę, że baraki te opisane były japońskim pismem, co mogło świadczyć, że stanowiły one wcześniej miejsce osadzenia jeńców z okresu II wojny światowej. W barakach tych przywiezieni byli klasyfikowani ze względu na przydatność do pracy. Chłopcy powyżej dwunastego roku życia i mężczyźni kierowani byli do pracy w tajdze. Rodzina Charchanów oddelegowana została do pracy w kołchozie. Rodzinie ulokowanej w nowych barakach przyszło dzielić życie w multikulturowym otoczeniu, bowiem wśród więźniów znajdowali się przedstawiciele takich nacji jak: Koreańczycy, Chińczycy, Japończycy, Kirgizi, Ukraińcy, Łotysze, Estończycy, Żydzi i Niemcy.


Osadzeni brali udział w budowaniu lotniska i przylegającej do niego infrastruktury. Anna i Katarzyna wstawały o świcie i zawożone były z brygadą budowniczych na plac budowy osiedla dla pilotów i obsługi lotniska. Ekstremalne warunki zmuszały do pracy przy trzydziestostopniowym mrozie. Kiedy temperatura spadała o kolejne dziesięć, budowniczych zwalniano z pracy. Codzienność pracujących, nieprzygotowanych do realiów syberyjskiej zimy więźniów była walką o przetrwanie. Zmarzniętą twarz nacierano śniegiem dla pobudzenia krążenia, ponieważ powszechne były odmrożenia. Niezmechanizowana budowa wymagała pracy ponad siły.
Zadaniem małej Stanisławy, pozostawianej na czas nieobecności mamy i babci, była opieka nad młodszym bratem. Jak mówi, dorastanie obwarowane nieustającymi obowiązkami, odbywało się tym samym „w przyspieszonym tempie”. Ponieważ przez większość czasu dzieci nie miały kontaktu mamą i babcią, zmuszone były do komunikowania się po rosyjsku. Taka sytuacja sprawiła, że Stanisława i Jan zapominali stopniowo ojczystego języka, a jedyny kontakt z polszczyzną miały tuż przed snem, kiedy odmawiały pacierz z zapracowaną Anną i Katarzyną. Dzieci całej społeczności uczęszczały do szkoły.


Codzienność osadzonych skoncentrowana była wokół podtrzymywania fizycznej egzystencji. Dzień rozpoczynano zajęciem miejsca w kolejce po chleb. Inne produkty kupowano w Chabarowsku oddalonym ok. 25 km od kołchozu, po wcześniejszym otrzymaniu przepustki w siedzibie NKWD.

Wyraźna poprawa warunków życia więźniów nastąpiła w 1953 roku po śmierci Józefa Stalina. Przebywający dotychczas w gułagu ojciec Michał, skazany na dziesięć lat, został zwolniony niespełna rok przed upływem zasądzonego czasu i wrócił pod Chabarowsk, aby połączyć się z rodziną i podjąć pracę. Po Poznańskim Czerwcu, który nastąpił w Polsce w 1956 roku, rząd polski rozpoczął starania o rozwiązanie problemu zesłanych z dawnych terenów RP obywateli, przed którymi otworzyła się możliwość powrotu. Powrót dla Charchanów okazał się jednak utrudniony. Oto Michał, aresztowany wcześniej jako „polski nacjonalista” i „wróg narodu radzieckiego”, w świetle dokumentów reprezentował narodowość ukraińską. Paradoksalne położenie, w jakim znalazła się rodzina, uniemożliwiło jej powrót w początkowym okresie do własnego kraju. Charchanowie, z pomocą mieszkającej w Przemyślu bliskiej krewnej, rozpoczęli biurokratyczną przeprawę, która zakończyła się pomyślnie. Pani Stanisława do dziś wspomina z rozrzewnieniem, jak po przejściu granicy państw w Brześciu ojciec Michał uklęknął. 1 lutego 1957 r. cała pięcioosobowa rodzina dotarła do Przemyśla.

Pani Stanisława Żak jest emerytowanym pedagogiem. Od powstania Związku Sybiraków w roku 1990 jest jego członkiem, a w chwili obecnej pełni funkcję prezesa oddziału przemyskiego Związku Sybiraków.



